— Wystarczy mi chleb.
— Jak to? Przecież odwalisz kitę!
— Co to znaczy: „odwalisz kitę”? — zaciekawił się Swami.
— To takie powiedzonko. Oznacza: umrzesz, zginiesz…
— Aha! Nie martw się o mnie, nie umrę. Kiedy studiowałem jogę, nie jadałem czterdzieści, sześćdziesiąt dni…
Mychajło odgryzł kęs chleba, żuł pracowicie, siorbiąc ciepłą, mdłą ciecz.
— Sześćdziesiąt dni! Ho-ho! Aleś się zagalopował. Żaden człowiek nie wytrzyma tak długo.
— Wytrzyma — zapewnił go Hindus. — A gdyby nie wykonywał żadnego wysiłku fizycznego, mógłby wytrzymać jeszcze dłużej. Więc nie obawiaj się o mnie. Pożyję jeszcze ze trzydzieści lat.
— Nikt nie może znać własnej przyszłości — powiedział Mychajłę. — To jest jakiś mistycyzm…
— Ale mój guru zna — oświadczył Rishideva. — To on mi przepowiedział moją przyszłość.
— A o mnie co powiesz? — zapytał Harry ze sceptycznym uśmieszkiem. — Ile jeszcze będę żyć?
— Nie wiem — westchnął Swami. — Ale mogę o to zapytać mojego guru…
— To znaczy, że musimy zaczekać na odpowiedź, aż się wojna skończy? — rzekł Mychajło z rozczarowaniem. — Może już jutro zdechniemy!
— Nie musicie czekać — powiedział Swami. — Zapytam go zaraz…
Hindus zapatrzył się w skupieniu w przestrzeń. Rysy twarzy wyostrzyły mu się, otworzył lekko usta. Na obliczu zatlił się ciepły uśmiech, jakby ujrzał kogoś drogiego, upragnionego. Mychajło i Harry spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Dziwny, niepojęty jest ten ich nowy towarzysz. Ale coś ich ostrzegało w duchu: nie drwijcie sobie z niego.
W milczeniu spożyli posiłek. Tymczasem Swami ocknął się i spojrzał na Mychajłę.
— Przeżyjesz wojnę — powiedział szeptem. — Harry również. Tylko tyle może powiedzieć mój guru. Nie trzeba wdawać się w szczegóły. Byłoby to wtrącaniem się do karmana. Do losu, jak wy powiadacie…
Mychajło niedowierzająco spoglądał na Hindusa. Nie wiedział, jak potraktować jego słowa: rozgniewać się czy roześmiać.
— Gdzież jest twój guru? Skąd nas zna? Przecież my go nie znamy…
— Jest tu, blisko — odrzekł poważnie Swami. — Widzi nas. Przed chwilą rozmawiałem z nim.
— Bodaj cię! — zaśmiał się Mychajło. — Ale z ciebie żartownisi Choć i to dobre, z tobą będzie nam raźniej!
Harry klepnął Hindusa po plecach.
— Wy, Hindusi, jesteście mistrzami we wszelkim czarnoksięstwie. Zresztą, może mówisz prawdę? Jeśli tak, jeżeli przeżyję tę wojnę, odnajdę cię w twoich Himalajach i pokłonię się nisko!
— Nie zapominaj o tej obietnicy — rzekł poważnie Rishideva. — Nigdy nie rzucaj słów na wiatr…
Po kolacji Sahajdak pobiegł do kibla, potem do baku z wodą, wymył naczynia. Powróciwszy wyjrzał przez okno. Nad górami osiadał zmierzch, w baraku zrobiło się ciemno.
Nagle do baraku wszedł oficer w asyście dwóch żołnierzy.
— Kontrola! — krzyknął Bojak. — Złazić z prycz!
Jeńcy zerwali się na nogi, ustawili się szybko w dwuszeregu. Żołnierze, tupiąc buciorami, liczyli, tykając palcem każdego jeńca.
— Einundzwanzig, zweiundzwanzig, dreiundzwanzig — słychać było monotonne głosy.
— Czy to też jest maja? — zapytał z goryczą Mychajło, kiedy Niemcy opuścili barak.
— Tak, to maja — potwierdził Swami. — Iluzja władzy. Utracą ją bardzo szybko.
— Nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje! — westchnął Mychajło.
— Piękne przysłowie — pochwalił Hindus. — Nie podstawiaj oczu pod rosę…
— Spać! — wrzasnął Bojak. — Spać, bracia! Jutro rano do pracy!
Barak ożywił się, rozbrzmiał głosami. Jeńcy zaczęli układać się na narach. Mychajło położył się również. Odwinął owijacze, zzuł buty. Z ulgą wyprostował otarte palce.
W pomieszczeniu zapłonęły ciemne lampki. Gwar cichnął.
Harry odwrócił się do sąsiadów i wyszeptał:
— Nie chce mi się spać. Wiecie co, poznajmy się…
— Przecież już się znamy — zdziwił się Mychajło.
— Znać czyjeś imię wcale nie oznacza znajomości — sprzeciwił się Amerykanin. — Chciałoby się wiedzieć coś o przyjacielu. Wiecie, dlaczego?
— Dlaczego? — zainteresował się Sahajdak.
— Świat dzieli się na dwie części. Światło, mrok. To jest jasne. My wszyscy jesteśmy za ludzkością, za życiem, za miłością. Tamci to wandale. Ale i my jesteśmy różni. Więc co nas łączy? To chciałoby się wiedzieć.
— Mądre życzenie — zgodził się Hindus. — Popieram. Mychajło, jesteś najmłodszy — zaczynaj…
— Nie damy ludziom spać. Będą krzyczeć…
— To rozmawiajmy szeptem.
— Przecież Harry nic nie zrozumie… Za słabo znam angielski.
— Będę mu szybko tłumaczyć… Zaczynaj, Mychajło, mów… Chciałbym wiedzieć wszystko o tobie. Książki to jedno, ale żywa psychika — to coś całkiem innego. Chcę wiedzieć jak najwięcej o was, nowych ludziach…
— Jaki ja tam „nowy” — westchnął Mychajło. — Jestem zwykłym chłopcem. Takich są miliony.
— Wy sami jeszcze nie znacie siebie — zapewnił go Swami. — I to dobrze. Pachnąca róża nie uświadamia sobie swej urody. Mów, opowiadaj…
Gdzieś za ścianami okrzykiwały się warty, potężny promień reflektora obmacywał pusty plac obozowy, niekiedy wdzierał się do wnętrza baraku, oświetlając martwym światłem rzędy jeńców. Słychać było postękiwania, ktoś gadał przez sen. Dziwne, upiorne, niewiarygodne. Jak wydostać się z tej ponurej rzeczywistości? Jak wrócić do dalekiego świata dzieciństwa?
Mychajło przysunął się do ściany i oparł na łokciu. Swami i Harry zbliżyli się do niego. Sahajdak mówił urywkami, głucho, jakby wyrywając z przeszłości słowa wspomnień. Hindus natychmiast przekazywał cichym głosem treść jego opowieści:
— Dniepr… Przyjaciele, jak przekazać wam jego piękno? To niemożliwe… Spokojny prąd, przestwór, białośnieżne, żółte, jasnożółte piaski, cudowne łąki porośnięte trawą i kwiatami… Lubiłem na bosaka biegać między kwiatami, lubiłem leżeć w gęstej, trawie i patrzeć w nie
bo. A potem kąpać się w przezroczystej żółtawej wodzie, łowić okonie wśród splątanej łozy i płynąć przez silne wiry, z lękiem i dumą, czując pod sobą zachłanną głębię…
A las… Nasze lasy są osobliwe… Przejrzyste, czyste, wypełnione soczystą wonią sosen… Lubiłem zbierać grzyby, poziomki. Na wiosnę lubiłem słuchać śpiewni ptaków. Kiedy byłem mały, matka zabierała mnie ze sobą do lasu, siadała na jakimś pniu i trwała tak w milczeniu całymi godzinami. Nie dziwiłem się temu, bo też odczuwałem niezwykły urok starego lasu. Dziś, wspominając owe dawne czasy, myślę, że odwiedziny w lesie były czymś niezwykłym, podobnym do modlitwy czy…
— Tak, tak — szepnął Hindus. — Pięknie mówisz, Mychajło. Mów dalej.
— Lubiłem także chodzić za pługiem. W pobliżu wielkie, silne traktory ciągnęły za sobą potężne kombajny, ostry lemiesz gorliwie odwracał skiby sytej ziemi, która parując pod wiosennym słońcem, wydawała jakąś podniecającą woń… Takie dni wiosenne zawsze były pełne niemal magicznego uroku… Kawka nad polem, wysoko pod niebem skowronek wywodzący trele aż do kresu sił, świeże pędy na drzewach, rozkwitające pąki, smutne wezwanie brzmiące w klangorze żurawi… Ale dość już o tym… Tyle jest tych wspomnień, trudno wszystkie opowiedzieć. Zresztą was na pewno interesowałoby raczej coś konkretniejszego…
— Wcale nie — powiedział Amerykanin. — To było bardzo ciekawe. Masz duszę poety. Z ciebie byłby niezły farmer.
— Właśnie te wspomnienia są najważniejsze — dodał Hindus. W głębi jego czarnych oczu zabłysło uznanie. — Wszystko inne jest tylko powierzchowną formą. Słuchamy cię, Mychajło…
— Potem poszedłem do szkoły. Nowe idee zaczęły docierać do mojego umysłu. Nauczyłem się rewolucyjnych pieśni, dowiedziałem się o bohaterach, którzy nie szczędzili życia w imię lepszej przyszłości. Nie wyobrażacie sobie, jaki to ma wpływ na umysł dziecka, na duszę młodego człowieka! Potem, w późniejszym czasie, kiedy napotykałem w życiu wiele zjawisk ujemnych, obcych, odpychających, nie rozczarowałem się mimo wszystko do tych idei…
— Bo do szlachetnych ideałów nie można się rozczarować — roześmiał się Hindus. — Nikt i nic nie jest w stanie splamić ideału. Wręcz przeciwnie, według mnie wypaczenie ideału powinno prowadzić do walki o jego ziszczenie… Wy, wasz kraj, realizujecie wielką sprawę — wszczepiacie dzieciom najwyższe ideały ludzkości…
— Przesadzasz, Swami — wtrącił ironicznie Harry. — Idealizujesz. U nich również znajdziesz bezładu co niemiara!
— W czynach — zaoponował Hindus. — Ale nie w idei. Idea to ziarno. A w ziarnie tkwi przyszła roślina. Wicher bezładu przeminie, jeśli nie dziś, to w przyszłości. A ziarno nowego świata wyda swój owoc…
— Poezja — westchnął Harry. — Choć jest pewien sens w tym, co powiedziałeś… Bo jednak w naszych szkołach nie głosi się idei powszechnego braterstwa…
— Właśnie… Mów dalej, Mychajło…