Puchar Amrity - Страница 6


К оглавлению

6

Доступ к книге ограничен фрагменом по требованию правообладателя.

— Co to jest joga? — rzucił pytanie Mychajło. — Nie spotykałem nigdy książek na ten temat. Nauczyciel powiedział nam kiedyś podczas lekcji, że jest to sekta mistyków.

— W jodze nie ma nic z mistycyzmu — odparł Hindus z uśmiechem. — To po prostu nauka o człowieku. W dosłownym przekładzie joga oznacza „związek”…

— Jaki związek?

— Człowieka z człowiekiem. Człowieka ze społeczeństwem. Człowieka z kosmosem. Człowieka z Bogiem, jeśli wierzy w Niego…

— A czy może być jog niewierzący?

— Wszyscy w coś wierzą — powiedział Swami. — Otóż, joga to walka o jedność, o zrozumienie jedności…

— Moim zdaniem jedność to utopia — odezwał się Harry z westchnieniem. Zgasił niedopałek i włożył do kieszeni frencza. — Wszystko osiągało się przez indywidualizację. Gdzie jedność — tam tłum!..

— Aleś powiedział — rzekł oburzony Mychajło. — Wobec tego każdy sam sobie? Tak robią faszyści…

— Właśnie faszyści działają we wspólnym froncie — uśmiechnął się złośliwie Amerykanin. — Nie to, co my. Oddaliśmy Francję, oddaliśmy całą Europę. Wy wpuściliście ich aż do Kaukazu…

— Cicho — zwrócił się do nich Swami. — Zaplątaliście się, przyjaciele. Sprawa jest prosta. To zależy, jaka jedność. Ciemne siły nie znają jedności, lecz integrację, zjednoczenie oparte na strachu, na złości. Prawdziwa jedność polega na harmonii, na wspólnocie celu. Indywidualizacja właściwie również nie sprzeciwia się jedności. Powinny się łączyć jednostki, narody, grupy ludzi. Na przykład my — jesteśmy tak różni, a przyjaźnimy się.

— Masz rację — roześmiał się Amerykanin, podając rękę Swamiemu. — Niech łączą się wszyscy, byle tylko nie tracili wolności…

— Żeby coś stracić, trzeba to mieć — powiedział Hindus. — Kto ma wolność? Cały świat jest w niewoli. Świat musi jeszcze odnaleźć wolność. To jest najwyższy cel wszystkich filozofii, religii, utopii (społecznych. Ale odbiegłem od tematu, chciałbym zakończyć opowieść o sobie. Musiałem zostać sannjasinem, wędrownym mnichem, by głosić idee Wedanty. Sannjasin to ten, który wyrzekł się świata, kto nie zna niczego prócz służenia ludziom. Dla siebie — tylko minimum. Ani żony, ani rodziny, ani żadnych przyjemności. Przeznaczenie chciało jednak inaczej. Pojechałem kiedyś do Benaresu, żeby coś kupić dla aśramu. Było to w roku czterdziestym pierwszym. Przeczytałem gazety i przeraziłem się. Zobaczyłem mnóstwo zdjęć — ruiny miast, zwłoki pomordowanych. Nie mogłem odzyskać spokoju, nie mogłem spać, jeść, modlić się. Cały mój stoicyzm, cała moja joga wywróciła się do góry nogami. Pomyślałem: jak ja mogę spokojnie pogrążać się w ekstazie, kiedy świat zachłystuje się krwią? Oczy dzieci, oczy zamęczonych matek patrzyły mi w duszę. Lecz jog sannjasin nie może brać udziału w ludzkich zmaganiach. Poniży, zgubi własną duszę. Więc postanowiłem — niechaj zginie moja dusza, lecz stanę do walki przeciw mrokowi…

— Ale zuch z ciebie, Swami — szepnął z zachwytem Mychajło, obejmując Hindusa. — Ale zuch. Dobrze zrobiłeś!

— To nie jest takie proste. Przygniatał mnie ciężar wątpliwości, cierpienia, rozpaczy. Ale nie zawróciłem z drogi. Wstąpiłem do korpusu ekspedycyjnego. Zawieziono nas do Europy. Wszystko było dla mnie niezwykłe, straszne. Brać w ręce broń, strzelać? O Ramo! Bramin — i broń? Ale potem uspokoiłem się. Usłyszałem w duszy głos guru. To on mnie uspokoił. Powiedział: „Wyrzekłeś się dla ludzi swego zbawienia i w ten sposób dokonałeś czynu. Jestem z tobą. Przypomnij sobie Ardżunę”.

— Kto to jest Ardżuna? — zapytał Mychajło.

— Bohater starożytny. Współtowarzysz Kryszny. Kryszna — awatar Wisznu, nauczyciel i asceta. Na polu bitwy starły się dwie armie. Ardżuna męczył się, nie chciał ruszyć na wroga, bo w jego szeregach ujrzał swych krewnych. Lecz Kryszna kazał mu stanąć do walki. „Dharmy, czyli obowiązki muszą być wykonane — rzekłKryszna. — Nie możemy kierować się własnymi uczuciami. Istnieje obowiązek i prawo człowieczeństwa.” „Jesteś braminem — powiedział guru — lecz w twoim sercu żyje kszatrija, rycerz. Idź za głosem serca. Nie modlitwa, lecz walka jest twoją sprawą. Ręka moja jest z tobą.” I poszedłem. Toczyły się zaciekłe walki w Afryce. Straszne ataki czołgów Rommla. Cofaliśmy się aż do Kairu. Na pustyni wpadłem do niewoli. Przywieziono nas do Europy. A potem — tutaj…

— To brzmi jak legenda — odezwał się Mychajło, trąc szczecinę na policzku. — Aż trudno uwierzyć. Gdybym to opowiedział gdzieś u nas, na Ukrainie, uśmieliby się…

— Trzeba szerzyć związki między narodami — powiedział Swami. — Joga jest wszechobejmująca. Od przygotowania fizycznego do psychicznego. Od religijnego — do naukowego. Każdy może znaleźć coś cennego. My u was. A wy — u nas…

Syrena zawyła przeraźliwie. Klnąc, wstawali do pracy zmęczeni jeńcy. Zatrzeszczały deski pod kołami taczek, grzmotnęły kamienie spadające na wywrotki.

Górskie słońce piekło niemiłosiernie. Kilku jeńców, nie mogąc znieść upału, runęło na ziemię. Rozległy się wściekłe krzyki, jęk katowanych ludzi. Harry odwrócił się, w jego oczach zapłonęła nienawiść. Swami dostrzegł to, westchnął ze współczuciem.

— Nie można pozwalać sobie na emocje. Gorące serce powinno także posiadać chłodny rozum.

— Przyjdzie czas, że i my opadniemy z sił — powiedział gorzko Amerykanin. — I te ciosy spadną na nasze grzbiety. A potem — kula.

— A co poradzisz? — zapytał chmurnie Mychajło, rzucając kamień na taczkę. — Spróbujesz ich bronić — zastrzelą cię…

— Może już lepiej zginąć, niż czołgać się przed nimi po to tylko, by nędznie wegetować — szepnął gniewnie Harry, schwycił taczki i potoczył je aż do wozu.

— Dzielny chłopiec — rzekł Swami — tylko niezrównoważony. A jednak mówi prawdę. Musimy myśleć, myśleć. W przeciwnym razie — śmierć.

— Jak wygląda wobec tego przepowiednia guru? — spytał ironicznie Mychajło, ocierając pot z czoła. — Przecież powiedział, że przeżyjemy wojnę.

— Myślisz jak dziecko — odpowiedział z politowaniem Swami. — Znajdujesz się dopiero na pierwszym stopniu poznania filozoficznego. Elementarny przykład: idziesz do jakiejś wsi. Już widać chaty, ludzi. Nic ci nie może stanąć na przeszkodzie. Ale zachciało ci się odpocząć. Potem pospać. Potem napotykasz kompana-pijanicę. Zaprosił cię do karczmy. A karczma znajduje się w przeciwnej stronie. Wypiliście. Wywiązała się bójka. W tej bójce zostałeś ranny lub nawet zabity. Takim czynem pogwałciłeś przeznaczenie. Samowola jednostki zniszczyła możliwości. Mój guru powiedział, że dla nas wszystkich istnieje możliwość przeżycia wojny i twórczej działalności. Ale można się także tego pozbawić.

— To dziwne — pokiwał głową Mychajło. — Ale ciekawe…

— Filozofujecie? — zapytał pochmurnie Harry, powracając z taczkami. — Moim zdaniem, całe nieszczęście świata tkwi w filozofii. Jazda, Mychaj, ciągnij taczkę, bo kapo się wścieka. Można pierwszego dnia dostać w kość…

Mychajło potoczył taczkę. Swami popatrzył smutno na Harry’ego.

— Łatwo ulegasz nastrojom, przyjacielu — powiedział cicho. — Nie można zmieniać poglądów pod wpływem afektu. Dlaczego filozofowie winni są nieszczęściom świata? Zresztą — jacy filozofowie?

— Wszyscy! — Harry chwycił młot, silnymi uderzeniami rozłupał wielką bryłę. — Zwykli ludzie pracują, sieją zboże, łowią ryby, hodują sady, budują maszyny. A filozofowie wymyślają doktryny, które powodują rozlew krwi…

— Mylisz się — zaprzeczył łagodnie Swami. — Każdy człowiek, każdy z twoich „zwykłych” siewców czy sadowników, lub robotników — jest filozofem. Tylko że nie pisze traktatów. Każdy ma światopogląd prosty czy złożony. Już w gromadzie pierwotnej toczono walkę o światopogląd…

— Nieprawda! — Harry nie przestawał walić młotem. — Mój ojciec i jego przyjaciele-rybacy nie filozofowali. Łowili ryby, sprzedawali je, kupowali niezbędne rzeczy i żyli niezależnie…

— Oj, nie tak, Harry — pokiwał głową Hindus. — Zachowałeś romantyczne pojęcia dzieciństwa. Życie twojego ojca czy innych ludzi pracy jest ściśle związane z całym światem. A prawo, którym się kierował, jest prawem życia, któremu podporządkowuje się również nauka myślenia, filozofia…

— Nie wiem — odrzekł posępnie Harry, dysząc ciężko. — Nie wiem… Może istotnie jestem we władzy żywiołu. Ciężko mi, pierś rozsadza mi burza. Zębami poszarpałbym dręczycieli…

— Poczekaj… Trzeba przyjrzeć się ludziom… Może coś obmyślimy…

— Koniecznie, Swami! Koniecznie! Bo nie wytrzymam, rzucę się na automaty…

Na pagórku koło samochodu ukazał się kapo. Tłukąc pałką o but, krzyknął:

— Mało! Jedna taczka to za mało. Jeden niech ładuje, a dwaj odwożą. Samochód za długo czeka!

— Jednemu jest za ciężko ładować — rzekł My cha jło. — Przecież trzeba również rozłupywać kamienie…

— Ty rosyjska Świnio! — ryknął kapo. — Będziesz mi tu się wymądrzać. Jutro macie ładować dwiema taczkami. Słyszycie?

Доступ к книге ограничен фрагменом по требованию правообладателя.

6